Niemowlę ma katar. Czy odkurzacz pomoże?

piątek 10 października 2014
  • Choroba bardzo osłabia i sprawia, że dziecko jest marudne i płaczliwe. Warto mu choć trochę ulżyć poprzez odciągnięcie kataru z noska (fot. sxc.hu)
    Choroba bardzo osłabia i sprawia, że dziecko jest marudne i płaczliwe. Warto mu choć trochę ulżyć poprzez odciągnięcie kataru z noska (fot. sxc.hu)
Mój dziewięciomiesięczny syn po raz pierwszy w życiu mocno się przeziębił. Najgorszy był katar, który utrudniał mu oddychanie. W aptekach i sklepach dla dzieci jest mnóstwo wynalazków, które mają pomóc udrożnić nos, ale u nas się nie sprawdziły.

Chcąc być zapobiegliwa, jeszcze w ciąży zaopatrzyłam się w gruszkę do nosa z plastikową końcówką, zachwalaną, jako bezpieczna dla dziecka. W instrukcji wyjaśniono, że nie wkłada się jej do otworu nosowego, tylko delikatnie do niego przykłada i wtedy zasysa. Łatwiej napisać, niż wykonać, gdy dziecko się wierci. W dodatku miałam wrażenie, że gruszka w ogóle nie ciągnie.
Po kilku nieudanych próbach postanowiłam potrenować na sucho, a raczej na mokro, próbując zassać odrobinę wody ze szklanki. Bez efektu. Skoro nie udało się z rzadką cieczą, nie wiem, w jaki sposób gruszka miałaby zassać gęstszą wydzielinę. Uznałam, że to bubel i poszłam do apteki po aspirator. Zapłaciłam około 20 zł, pięć razy więcej niż za gruszkę, ale od farmaceutki usłyszałam, że nowocześni rodzice używają takich urządzeń, bo łatwiej się nimi operuje. Wystarczy jedną końcówkę przytknąć do nozdrza dziecka, a drugą włożyć do swoich ust i wciągnąć powietrze. Filtr ma zabezpieczyć rodzica przed połknięciem wydzieliny, ale nawet, gdyby go nie było, takie ryzyko raczej nie istniało, bo... aspirator też nie zasysał.
Może jestem wyjątkowo niezdarna, albo kupiłam wadliwe urządzenia, ale moja znajoma, która też ma dziecko, przyznała, że i ona nie umie się posługiwać ani gruszką, ani „ustnym” aspiratorem. U niej sprawdza się tylko aspirator, podłączany do odkurzacza, ale tego z kolei nie wyobrażałam sobie u mnie w domu. Mój syn, gdy tylko zaczynam sprzątanie, wpada w panikę i, pochlipując, raczkuje przerażony do taty. Podłączanie go do buczącego potwora, którego tak bardzo się boi, byłoby nieludzkie.
Poszłam do apteki po raz trzeci i, całe szczęście, znalazłam w niej staroświecką gruszkę z miękką końcówką, wkładaną do nosa. Taką samą, jakiej nienawidziłam w dzieciństwie, bo ciągnęła tak mocno, że bałam się, że mi wyssie mózg. Bingo! Wreszcie udało mi się oczyścić nos synowi. Wniosek? Nie dajmy się zwariować. Nie zawsze to, co nowoczesne, jest lepsze. Czasem warto sięgnąć po stare, sprawdzone rozwiązania.

Kategoria: Felietony