Głośna papka kulturalna w wesołym miasteczku
W niedzielę, po obiedzie pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie na parkingu jednego z hipermarketów rozłożyło się przejezdne wesołe miasteczko. Były tam karuzele dla małych i bardziej spektakularne, powodujące zawrót głowy od samego patrzenia – dla starszych. Były też elektryczne samochodziki, do których nasz synek podbiegł od razu i zaczął radośnie podskakiwać. Mały roller coaster też sprawiał wrażenie niczego sobie. No i dmuchańce - wisienka na torcie.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie… muzyka. Słuchać ją było z końca miasta i staram się zrozumieć tutaj zamysł marketingowy, ale w przypadku, kiedy atrakcja skierowana jest do małych dzieci z bardziej wrażliwym słuchem niż u dorosłych - nie potrafię.
Poza tym, na Boga, czy te wszystkie przejezdne wesołe miasteczka muszą puszczać disco-polo? Jakby nie było innej, rozrywkowej muzyki? Disco-polo w najgorszym wydaniu, gdzie oprócz szybkiego bitu wybrzmiewają mocno niewybredne słowa piosenek: „cholera jak mi się ciebie chce” albo „jak cię złapię to ci pokażę kochanie” albo „całuj mnie i tu i tam" - "idealne" piosenki dla maluchów.
Z powodu narastającego bólu głowy i wstydu za tą naszą polską kulturę, którą w tym wydaniu poznawały nasze dzieci, zakończyliśmy dość szybko przygodę z wesołym miasteczkiem i wybraliśmy ciekawszą formę rozrywki na dalszą część dnia: też dla dzieci, też z muzyką i słowami, tyle, że zgoła odmiennymi – przedstawienie teatralne w jednym z niebanalnych śląskich teatrów. Dzieci były zachwycone. My też.