Bezduszność czasem przeraża

poniedziałek 2 czerwca 2014
  • Czasem trzeba mieć mocne nerwy, nawet podczas wizyty w przychodni (fot. sxc.hu)
    Czasem trzeba mieć mocne nerwy, nawet podczas wizyty w przychodni (fot. sxc.hu)
Czy rzucenie przez lekarkę okiem na dziecko, które po zjedzeniu kaszki pokryło się wysypką i zrobiło purpurowe to duży wysiłek? Niestety, według pielęgniarki - biurokratki, zdecydowanie tak.

Mój syn skończył pięć miesięcy i pediatra zaleciła, by wprowadzać do jego diety kaszki glutenowe. Zastanawiałam się, jaką wybrać, więc o doświadczenia zapytałam koleżankę, która ma syna w wieku mojego. Zaproponowała, że poczęstuje moje dziecko specjalną kaszką do łagodnego oswajania niemowlęcia z glutenem, którą jej maluch je od kilku dni. Mój syn spałaszował ją, aż mu się uszy trzęsły. Chwilę później pokrył się pęcherzami, jak od poparzenia pokrzywą. Skóra wokół zrobiła się bordowa. Zmiany pojawiły się wszędzie tam, gdzie dziecko ochlapało się kaszką: wokół ust, koło oka i na szyi. Przeraziłam się. Co jeśli pęcherze pokryły też jamę ustną i przełyk, które z kaszką miały największy kontakt? Nieraz słyszałam o wstrząsie anafilaktycznym, powodującym duszenie się alergika. Bez namysłu popędziliśmy do przychodni, znajdującej się tuż obok bloku koleżanki. Do naszej poradni musielibyśmy jechać autobusem przez całe miasto, a sytuacja była nagła. W rejestracji przedstawiłam sytuację: nie mamy u was karty, prosimy tylko, by pani doktor zerknęła na małego i orzekła, czy dzwonić po pogotowie, a może trzeba podać jakiś lek? „Oczywiście, proszę poczekać” - uspokoiła mnie pielęgniarka. Czekamy, mija kwadrans, mały jest coraz bardziej obsypany, umieram ze strachu, gdy w końcu pielęgniarka prosi o kartę chipową i zaczyna przeglądać kartotekę. Powtarzam, że nie należymy do tej przychodni, ale jesteśmy w sytuacji awaryjnej. „O, to ja nie zrozumiałam. A z jakiego jesteście miasta? Z naszego? Zatem pani doktor was nie przyjmie. Jedźcie do siebie” - stwierdza pielęgniarka. Proszę, by chociaż wywołała lekarkę z gabinetu. Niech rzuci okiem, czy możemy bezpiecznie jechać. Podróż zajmie nam przecież co najmniej pół godziny, a poczekalnia jest pusta. Pielęgniarka sama zerka na mojego syna: „E, tam, na pewno zwykła reakcja alergiczna. Gdyby się miał dusić, już by zaczął. Nic mu nie będzie” - orzeka. I telefonuje do naszej przychodni z informacją, że wkrótce będziemy. Chyba po to, by nas się szybciej pozbyć. Nasza pediatra, gdy słyszy tę historię, jest przerażona: i ostrą reakcją alergiczną syna (prawdopodobnie nie na gluten, lecz na mleko z kaszki), i lekceważącym zachowaniem pielęgniarki.

Kategoria: Felietony