Reborny są jak żywe dzieci

poniedziałek 27 listopada 2017
  • Angelica (fot. mat. Studio Doll)
    Angelica (fot. mat. Studio Doll)
  • Teofil (fot. mat. Studio Doll)
    Teofil (fot. mat. Studio Doll)
  • Anna (fot. mat. Studio Doll)
    Anna (fot. mat. Studio Doll)
  • Alan i Alex (fot. mat. Studio Doll)
    Alan i Alex (fot. mat. Studio Doll)
  • Melisa i Adrianna (fot. mat. Studio Doll)
    Melisa i Adrianna (fot. mat. Studio Doll)
Melisa, Adrianna, Teofil, Alan... Jedne noworodki śpią, inne patrzą ciekawie wciąż podpuchniętymi po porodzie oczkami. Pyzate policzki, długie rzęsy, delikatne żyłki, prześwitujące przez cieniutką skórę - wszystko jest jak u prawdziwych niemowląt…

Reborn to słowo, które w Polsce mówi cokolwiek niewielu osobom. Pochodzi z angielskiego i w wolnym tłumaczeniu odznacza „odrodzony” czy „ponownie narodzony”. To w Stanach Zjednoczonych narodziła się moda na lalki do złudzenia przypominające żywe noworodki. Szybko rozprzestrzeniła się po świecie, ale w naszym kraju wciąż tylko kilka osób zajmuje się wyrobem „sztucznych dzieci”. Jedną z takich artystek jest Aleksandra Strzelczyk, właścicielka Studia Doll z Zabrza. O rebornach dowiedziała się przypadkowo, gdy prowadziła sklep internetowy z dziecięcymi ubrankami. - Szukałam małych, realistycznych manekinów, na których mogłabym prezentować odzież, ale nigdzie w Polsce nie mogłam takich znaleźć. Natrafiłam na nie w amerykańskich sklepach. Kosztowały nawet 500 dolarów - wspomina Strzelczyk.

Okazało się, że to reborny, a temat tak zaintrygował zabrzankę, że postanowiła sama zamówić materiały do ich wyrobu i spróbować wykonać własnego „noworodka”. Plastikowe części ciała - osobno głowy, tułowie, rączki i nóżki - zamówiła zagranicą. Najłatwiej sprowadzić je z USA lub Niemiec. Z filmików, publikowanych w internecie przez zagraniczne artystki, dowiedziała się, jak elementy malować. To żmudny proces. Najpierw specjalną farbę olejną w kolorze skóry nakłada się na części ciała „dziecka”, potem utrwala się ją w wysokiej temperaturze, w kuchennym piekarniku. I tak kilkanaście razy. Potem cienkim pędzelkiem namalować trzeba detale: żyłki, wybroczyny, znamiona, włosy; osadzić w oczodołach szklane lub akrylowe gałki oczne, musnąć lakierem paznokcie i kąciki oczu, by błyszczały, jak prawdziwe. Wreszcie lalkę wypycha się watą albo granulatem szklanym, składa w całość, ubiera w śpioszki, do ust można włożyć smoczek. - Na koniec wcieram odrobinę oliwki niemowlęcej o zapachu pudrowym, by lalka pachniała, jak żywa - mówi Strzelczyk.

Czasem robi również lalki przypominające starsze 3-6-miesięczne niemowlęta, a teraz pracuje po raz pierwszy nad „roczniakiem”.

W ciągu dwóch lat doszła w produkcji rebronów do perfekcji. Zrezygnowała ze sprzedaży odzieży, przeszkoliła siostrę i opracowała system pracy. Gdy jeden „noworodek” schnie w piekarniku, dwa pozostałe są malowane. W ten sposób po czterech dniach gotowe są od razu trzy lalki, których w Studiu Doll powstało już około 200, a może 300. Każda kosztuje co najmniej 1,3 tys. zł. Można je kupić za pośrednictwem facebooka (www.fb.com/Studio-Doll) lub na portalu eBay. Na życzenie polskich klientów autorka może wystawić je też na Allegro, ale robi to rzadko. - W Polsce reborny kupuje niewiele osób, najczęściej przed świętami, jako zabawki dla dzieci. Większość prac wysyłam zagranicę: do USA, Japonii, Australii, Dubaju, na Cypr. Kupują je kolekcjonerzy - mówi Strzelczyk.

Dla niektórych reborny są sposobem na wypełnienie życiowej pustki: kupują je kobiety, które nie mogą mieć dzieci albo takie, które dzieci straciły, a nawet starsze panie, które tęsknią za czasami, gdy same były młodymi mamami. - Słyszałam o tym, ale nigdy nie pytam klientów o motywy zakupu - mówi właścicielka Studia Doll.

Wie natomiast na pewno, że wiele osób myli jej lalki z żywymi dziećmi. Bywało, że klientka, która sfotografowała się z rebornem i wrzuciła zdjęcie na Facebooka, zbierała gratulacje od znajomych, którzy brali lalkę za jej wnuka.