Wchodzę pierwszy! Papa, frajerzy!

niedziela 25 stycznia 2015
  • Nierzadko zanim trafi się do lekarza trzeba czekać w długiej kolejce. Nie jest to łatwe dla matek z dziećmi (fot. foter.com)
    Nierzadko zanim trafi się do lekarza trzeba czekać w długiej kolejce. Nie jest to łatwe dla matek z dziećmi (fot. foter.com)
Wizyty w przychodni, urzędzie czy sklepie z dzieckiem u boku nie należą do komfortowych, choć czasem obecność malucha nawet pomaga załatwić sprawę szybciej, niż w pojedynkę. Ale to nie znaczy, jak sądzą niektórzy, że mamy ciągną ze sobą dzieci, aby wykiwać innych kolejkowiczów.

Długa kolejka u lekarza, na poczcie czy w markecie, a na jej końcu mama z dzieckiem. Reakcją kolejkowiczów często bywa obojętność. Lepiej udawać, że się nikogo nie zauważyło, bo jeszcze, nie daj Boże, matka poprosi o przepuszczenie przodem. Przyciągnęła ze sobą dziecko, więc będzie wymagać szczególnego traktowania. Jako matka nie mam żalu do osób, które nie ustępują mi pierwszeństwa, bo rozumiem, że większość z nich gdzieś się spieszy. Denerwują mnie jednak osoby, które - widząc, że towarzyszy mi dziecko w wózku - nie mają skrupułów, by wcisnąć się przede mnie. Kiedyś u lekarza potraktowała mnie tak elegancka paniusia, twierdząc, że wejdzie poza kolejką i kropka, bo spieszy się do pracy. Wiadomo, matka z dzieckiem jest na pewno na urlopie, więc ma czas i może siedzieć w poczekalni nawet do wieczora! A że niemowlę zgłodnieje, będzie mieć mokro albo zacznie marudzić? Paniusia już tego nie zobaczy, bo popędzi do swoich spraw. Innym razem z kolejki w markecie wypchnęła mnie, niemal taranując mój wózek swoim, inna matka. Wołała przy tym, że jej dziecko już wierci się z nudów i ona musi być pierwsza.

Jednak zdarzają się sytuacje, w których, dzięki obecności dziecka, sprawy udaje się załatwić sprawniej. W mojej osiedlowej aptece farmaceutka zawsze obsługuje matki bez kolejki, choć czasem klienci z tego powodu mruczą coś pod nosem.

Moja koleżanka kilka dni temu skończyła urlop macierzyński. Wcześniej musiała wykonać wiele badań, by zostać dopuszczona do pracy po rocznej przerwie, a że nie miała jeszcze wynajętej niani, do przychodni pojechała z synem. Martwiła się, że mały zacznie marudzić, a ona będzie szukać miejsca, by go spokojnie nakarmić czy przewinąć, ale obawy okazały się na wyrost. Znajoma do wszystkich lekarzy wchodziła pierwsza, bo proponowali jej to albo sami pacjenci, albo rejestratorka. „Gdybym miała nianię i pojechała do lekarza sama, mały musiałby czekać na mnie w domu cały dzień, a tak załatwiłam wszystko raz-dwa” - opowiadała mi zadowolona koleżanka.

Podobnej sytuacji doświadczyła jakiś czas temu moja siostra. Jej roczny syn marudził w poczekalni tak, że inni pacjenci przepuścili ją przodem. W gabinecie mój siostrzeniec niespodziewanie odzyskał humor, a kiedy po badaniu siostra skierowała się z nim do wyjścia, spojrzał na czekających wciąż w długiej kolejce pacjentów i z zawadiackim uśmiechem pomachał im ręką, wołając: „Papa!”. „Wyglądało to, jakbyśmy się umówili: synu, ty marudzisz, pacjenci nas przepuszczają, a potem śmiejemy się z nich, że dali się wykiwać” - opowiadała mi siostra, lekko zawstydzona.

Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by w to uwierzyć i pomyśleć, że matki faktycznie zabierają dzieci ze sobą po to, żeby wymóc pierwszeństwo na innych kolejkowiczach. Uwierzcie, że często naprawdę nie mamy z kim zostawić dzieci i jeśli nas przepuścicie, cieszymy się nie dlatego, że załatwiłyśmy sprawę wcześniej od was, tylko dlatego, że wyprzedziłyśmy katastrofę - rozpacz dziecka z powodu głodu, mokrej pieluchy czy nudy.

Kategoria: Felietony