Liczymy do dziesięciu i…
Na czym polega różnica? Mamy kwadratowy, ale mały format i ponad 100 stron. A do tego bardzo, bardzo niewiele tekstu i całkowity brak interakcji, z której przecież autor słynie. Tullet znany jest też z niebanalnych rozwiązań i sporej dawki edukacji przez zabawę – właśnie w „10 razy 10” jest tego najwięcej.
Wszystko w tej książce kręci się wokół liczb. 10 rozdziałów, a w pierwszym po prostu cyfry. Maluchy oglądają kształt poszczególnych cyfr i mogą je policzyć. W drugim rozdziale liczymy na palcach, ale gdy doliczymy do sześciu nie pojawi nam się nowa dłoń, lecz kolejne palce będą wyrastać z tej jednej, która w efekcie zacznie przypominać wodorost (nawet rybki się pojawią). W trzecim paski kolorów (ich też jest dziesięć) pozwolą maluchom nazywać barwy i zobaczyć jak niezwykłe efekty tworzą, gdy się mieszają. W dalszej części obejrzymy naprawdę potworzastą twarz, historię życia, kształty, gry, ścigające się samochody, zagadki a nawet przeczytamy bajkę – wszędzie wszystko rośnie od 1 do 10. Na końcu ulubiony fragment mój i syna (bo my już niestety za duzi jesteśmy na naukę liczenia) – cudowne ilustracje: tysiąca odnóży krocionoga, dziesięciu tysięcy widzów, miliona ziarenek piasku, nieskończonej liczby gwiazd.
To książka, która uruchomi wyobraźnię najbardziej opornych dorosłych, a jeśli nie wierzycie na słowo, że jej oglądanie może być naprawdę zajmujące podajcie ją dzieciom – one nie będą miały wątpliwości. Całkiem przy okazji można się z niej wiele nauczyć, a dzięki zakończeniu o liczbach wielkich odkryć fascynację na lata.
Książkę można wygrać w naszym konkursie.