Kontrakt między matką i córką. Dla mnie do bani
Mama od razu zwróciła moją uwagę, bo jeszcze przed wejściem na basen przeprowadziła z córką poważną rozmowę. Tłumaczyła co jej w wodzie wolno, a czego nie, ile razy może przepłynąć basen, ile razy zjechać na wodnej zjeżdżalni, czy w końcu ile minut spędzić w jacuzzi. Nawet zrobiło to na mnie wrażenie, bo dziewczynka grzecznie słuchała i obiecała, że nie złamie żadnych zasad „kontraktu”. Słowo „kontrakt” pojawiało się w tej rozmowie nader często. Na koniec uścisnęły sobie dłonie i poszły do szatni. A ja za nimi, bo tak się złożyło, że dostałam szafkę obok.
W szatni mama nie odpuszczała. Spokojnym, mentorskim tonem cały czas zwracała uwagę dziewczynce (wszystko w imię ustalonych w „kontrakcie” zasad): - Stań tu, a nie tu. - Załóż czepek jeszcze raz, bo jest krzywo. - Jak już wzięłaś płetwy, to nie weźmiesz koła. - Już zamknęłam szafkę i nie będę jej otwierać, należało pomyśleć wcześniej. A kiedy dziewczynka w końcu chciała coś powiedzieć na swoją obronę, usłyszała: - Zanim coś powiesz, wcześniej dobrze się zastanów, czy warto.
I małej stanęły łzy w oczach, a całą radość z wyjścia na basen szlag trafił. To ja już dziękuję za taki „kontrakt”.