Oczyszczacze powietrza nie chronią dzieci?
niedziela 28 października 2018
Chcąc chronić dzieci przed negatywnym wpływem smogu, władze kolejnych miast zaopatrują żłobki i przedszkola w oczyszczacze powietrza. Tymczasem ekspert, który zarabia na promocji tych urządzeń, przestrzega, że na zakupie oczyszczaczy do takich placówek zyskują politycy, producenci i dystrybutorzy. Tracą dzieci, które są tylko pozornie bezpieczne.
Oczyszczacze powietrza pojawiły się już m.in. w żłobkach w Sosnowcu, Dąbrowie Górniczej, Będzinie, Czeladzi i Wojkowicach. O takich urządzeniach w placówkach swoich dzieci - nie tylko w żłobkach, ale i w przedszkolach - marzą również rodzice z innych miast. Wnioskują o nie do władz miejskich, walczą o pieniądze w ramach budżetów obywatelskich lub zgłaszają placówki do konkursów, w których można wygrać oczyszczacze.
Mniej niż 20 proc. skuteczności
Kiedy na portalu SilesiaDzieci.pl opisaliśmy to zjawisko, do redakcji odezwał się Łukasz Rajzer z Bielska-Białej, współtwórca serwisu ranking-oczyszczaczy.pl, który zarabia na polecaniu urządzeń, najbardziej odpowiadających potrzebom klientów. „Niestety większość oczyszczaczy wstawianych do żłobków i przedszkoli nie zmniejszy zanieczyszczeń nawet o 20 proc.” - skomentował Rajzer i zaprosił do lektury swojego artykułu, w którym rozprawia się z mitem o skuteczności oczyszczaczy w żłobkach i przedszkolach. Przyznaje w nim, że sprzedaż oczyszczaczy powietrza do przedszkoli, żłobków i szkół postrzegał jako biznesową szansę. - Teraz uważam, że większość pieniędzy przeznaczona na zakup oczyszczaczy powietrza do takich miejsc jest wyrzucana w błoto. Zyskują politycy, producenci i dystrybutorzy. Tracą rodzice i ich dzieci, które są tylko pozornie bezpieczne - mówi Rajzer.
Za dużo dzieci, zbyt duże sale
Sam jest ojcem dziesięcioletniej Mai, dlatego kiedy w radio posłuchał rozmowy z prof. Arturem Badydą z Politechniki Warszawskiej, który twierdził, że na rynku nie ma oczyszczaczy nadających się dla placówek edukacyjnych, postanowił zbadać temat. Wziął pod uwagę liczbę dzieci w grupie przedszkolnej, która, zgodnie z przepisami, nie powinna przekraczać 25, a także wielkość sali przedszkolnej, określoną przez rozporządzenie minister edukacji narodowej. Obliczył też, ile powietrza napływać będzie z zewnątrz, za pośrednictwem wentylacji. Na koniec sprawdził, jaki jest dopuszczalny hałas w salach przedszkolnych, który nie może przekraczać 35dB. I obliczył, że rzeczywiście nie ma na rynku oczyszczacza, który spełniałby wszystkie niezbędne warunki. - Najwydajniejsze urządzenia dostępne na rynku generują hałas na poziomie 60dB, a i tak są w stanie chronić dzieci w salach o powierzchni zaledwie 40 m2 i stężeniach zanieczyszczeń bliskich normie - podkreśla Rajzer. Jego zdaniem, aby zapewnić dzieciom ochronę, do jednej sali należałoby kupić od 3 do 8 oczyszczaczy, a najlepiej - dwa razy więcej.
Bez ustaw antysmogowych ani rusz
Zdaniem Rajzera nie znaczy to, że nie należy kupować oczyszczaczy do przedszkoli, ale lepiej kupić trzy tańsze z filtrem HEPA i filtrem węglowym niż jeden z górnej półki, wyposażony w dodatkowe „bajery”. Nie należy też łudzić się, że to cudowne rozwiązanie. - Cieszę się, że dzieci mają lub będą miały powietrze czystsze o 1 a może nawet 10-15 proc. To zawsze coś. Cieszę się też, bo oczyszczacze powietrza w przedszkolach promują kategorię, która napędza ruch antysmogowy. Ten wywiera nacisk na polityków. Dzięki temu mamy szanse na szybsze decyzje w sprawach, które już dawno można było rozwiązać ustawowo, a które mogą przyczynić się do lepszej jakości powietrza w Polsce - mówi Rajzer.
Tagi:
Kategoria: Wiadomości