W Wielkanoc podzielmy się jajkiem i… sercem
Od jak dawna myślała Pani o tym, żeby stworzyć rodzinę zaprzyjaźnioną dla jednego z mieszkańców domu dziecka?
Prawdę mówiąc, w ogóle o tym nie myślałam, ale na wycieczce przedszkolnej mojego syna poznałam Michasia. Wtedy jeszcze nie miałam świadomości, że jest z domu dziecka. Kiedy w trakcie wycieczki poczuł się źle, wychowawczyni poprosiła mnie, żebym odwiozła go do domu. Myślałam wtedy, że chodzi o jego dom… rodzinny.
Wtedy postanowiła Pani dać mu namiastkę rodziny?
Tak. Po powrocie z wycieczki długo zastanawialiśmy się z mężem, jak mu pomóc. Rozmawiałam też z wychowawczynią grupy mojego syna i Michasia, która dała mi gazetkę parafialną. Było w niej ogłoszenie o poszukiwaniu rodzin zaprzyjaźnionych dla dzieci. Jeszcze w tym samym tygodniu zadzwoniłam do domu dziecka.
Czy są specjalne wymagania wobec rodzin, które chcą przyjąć do siebie dziecko?
Tak naprawdę trzeba być po prostu normalną rodziną. Mieć przyzwoite warunki mieszkaniowe, pełnię władz rodzicielskich (jeśli się jest rodzicem), nie można być karanym, no i oczywiście być pewnym swojej decyzji, żeby w którymś momencie nie zawieść dziecka.
Pamięta Pani pierwsze chwile z tym chłopcem?
Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, kiedy dowiedział się, że będzie mógł nas odwiedzać w weekendy! Było to w lutym. Kiedy przyjechał do nas po raz pierwszy, wszyscy byliśmy podekscytowani. Lało jak z cebra i przez cały dzień musieliśmy siedzieć w domu. Mimo to dzieciaki dawały radę i o dziwo, nawet moje własne nie narzekały na nudę. Kiedy na koniec dnia graliśmy w grę planszową moje dzieci tradycyjnie pokłóciły się o wygraną, a Michaś z uśmiechem przyjął swoje trzecie miejsce.
Od razu zabrali go Państwo na noc?
Nie, zalecenia są takie, żeby za pierwszym razem to był jeden dzień, ale od tego czasu Michaś już kilkakrotnie spędzał u nas cały weekend.
Mają Państwo już jakieś ciekawe wspomnienia?
Najbardziej utkwiła mi w głowie wycieczka rowerowa do lasu. Ponieważ Michaś uparcie twierdził, że umie jeździć na dwóch kółkach, nie miałam żadnych obiekcji, do chwili, gdy okazało się, że Michaś siedział na rowerze dokładnie raz w życiu. Ale ostatecznie dał radę. Moje dzieci też się sprawdziły w tej sytuacji.
Nie żałuje Pani swojej decyzji?
Absolutnie nie. Opieka nad dodatkowym dzieckiem na pewno wymaga więcej wysiłku. Na szczęście Michaś jest grzecznym chłopcem i bardzo wesołym. Wszystko zjada, nie grymasi, sprząta po sobie i bez słowa wykonuje to, o co się go poprosi. Wow! Żadnego „zaraz”, „za chwilę”, „a dlaczego ja?”. Kiedyś jedna z moich koleżanek (prawniczka, wykształcona i zamożna) ofuknęła mnie, że „takich rzeczy się nie robi, bo dzieci się przyzwyczajają. Lepiej dać kasę!” Mnie się jednak wydaje, że te dzieci bardziej niż kasy potrzebują zainteresowania, uwagi i odrobiny serca.
Jak spędzą Państwo tegoroczną Wielkanoc?
Rodzinnie w naszym domu w Katowicach. I oczywiście będzie z nami Michaś.
Informacje na temat tego, jak zostać rodzią zaprzyjaźnioną, można zdobyć w każdym domu dziecka.