Mąż dla ozdoby, czyli nie zawsze dobre rady starszych pań
Gdy spacerując z synem napotykam starszą panią, mam niemal pewność, że zaraz zajrzy mi do wózka i zagada. Nie wiem tylko, czy spyta życzliwie, jak maluch się chowa, czy też uraczy złośliwą uwagą. Czemu podejrzewam seniorki o paskudne zamiary? Mam kilka powodów.
Niedawno jedna z pań napadła na mnie obcesowo: „To twoje dziecko? A ile ty masz w ogóle lat? Siedemnaście?” Pewnie powinnam się cieszyć, że ktoś odmłodził mnie o całe 14 lat, chyba dlatego, że po osiedlu chodzę ubrana swobodnie i bez makijażu, jednak humor zepsuły mi westchnienia pani, jakie to biedne dzieci tych nieletnich matek, zresztą, na pewno nieplanowane.
Dysfunkcyjną matką poczułam się również kilka dni później, robiąc zakupy w osiedlowym markecie, z synem wiszącym w nosidełku na moim brzuchu. „Nie stać pani na wózek?” - spytała z nieukrywaną troską jedna z klientek.
Panie, które chcą wtrącić swoje trzy grosze pojawiają się też, gdy spacerujemy całą rodziną. Pchałam wózek (na który jednak mnie stać), gdy nagle mijająca nas seniorka zwróciła się do mnie, wskazując palcem mojego męża. „Dla ozdoby go pani zabrała? Niech pcha wózek, albo w domu niech siedzi!” Zatkało nas.
I jeszcze klientka apteki, która oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu, że moje dziecko jest na pewno dziewczynką, bo takie ładne, a chłopcy to jednak zazwyczaj są brzydsi. Gdy wyprowadziłam ją z błędu, skwitowała z przekąsem: „No tak, każda kobieta chce mieć syna, ale lepiej mieć córkę, bo jej się zawsze można zwierzyć, a syn matki nigdy nie zrozumie. Wiem, bo mam parkę”.
Drogie panie, pozwólcie proszę, że będę transportować syna jak mi się podoba i postaram się wychować go tak, że - mam nadzieję - znajdziemy w przyszłości wspólny język. I nie komentujcie tego, jaką jestem matką, na podstawie mojej bluzy i dżinsów.